HISTORIA

Niektórzy z badaczy uważają, że żeby mówić o art brut trzeba sięgnąć do sedna, do czasów, kiedy w europie zaczęły powstawać tzw. asiles – czyli przytułki, miejsc odosobnienia, które z czasem, wraz z rozwojem cywilizacji, przekształcały się w szpitale psychiatryczne i domy opieki.

Asiles służyły za miejsca odosobnienia dla jednostek, które mogły stanowić pewne zagrożenie dla reszty społeczeństwa. Zwykle byli to ludzie szaleni, chorzy psychicznie, ale zdarzali się wśród nich nieszkodliwi włóczędzy z jednej i niebezpieczni mordercy z drugiej strony.

Asile, Asile!

Najbardziej znane asiles to zamek w Bicêtre – dla mężczyzn, i – dawna prochownia - la Salpêtrière dla kobiet, które już w połowie XVII wieku stały się, za sprawą edyktu Ludwika XIV, szpitalem i więzieniem w jednym. Obok chorych psychicznie, w stanach epileptycznych, trafiali tu również żebracy, a także oszuści, chorzy na kiłę, homoseksualiści, mordercy, włóczędzy i wszelkie osoby "niepożądane", niewygodne dla władzy. Ubierani byli w jednolite szare uniformy, drewniane saboty. Jedni chodzili sobie swobodnie po ogrodzie i dziedzińcu,  inni, bardziej agresywni, byli skuci łańcuchami. To tu dr Józef Ignacy Guillotin prowadził swoje eksperymenty nad machiną do ścinania głów. W 1793 r., w trakcie Rewolucji Francuskiej w szpitalu pojawił się Philippe Pinel (1734-1815) – nowy dyrektor medyczny - który zaczął przebywających tam pacjentów "traktować jak ludzi". Wiele uczył się od pielęgniarza Pussina, który trafił tam jako pacjent, a po wyleczeniu został, aby pomagać przy chorych i humanizować prace personelu. Pinel uwolnił pensjonariuszy z łańcuchów. Zaczął stosować w leczeniu terapię zajęciową. Pozwalał swoim podopiecznym tworzyć dzieła plastyczne. Stwierdził także, że ruch powoduje u chorych poprawną aktywność i polepsza ich funkcjonowanie, co zaowocowało powstaniem rehabilitacji psychologicznej. 
Wspólnie z Pussinem podobne zmiany wprowadził w la Salpêtrière. 
W tej dawnej prochowni, która pod koniec XVIII wieku stała się największym na świecie szpitalem z dziesięcioma tysiącami pacjentów i więzieniem dla ponad trzystu, w latach 1882 – 92 działała już słynna Szkoła Salpêtriere, kierowana przez Jean-Martin Charcot'a. Stanowiła jeden z dwóch, obok szkoły w Nancy, głównych ośrodków "złotego wieku" hipnozy we Francji. 
Szaleństwem zaczęli interesować się lekarze, ale wkrótce dołączyli do nich artyści, a potem wszystko się wymieszało. Niedoszli artyści zostawali lekarzami, lekarze stawali się miłośnikami sztuki swoich pacjentów. 

Pierwsze kolekcje

W połowie XIX w. zaczęto ją gromadzić. Pewna grupa psychiatrów zaskoczona tworami niektórych swoich pacjentów, pozwoliła dalej im tworzyć, jednocześnie zbierając te prace jako dokumentację medyczną potrzebną do wypracowania diagnozy i zlecenia właściwej terapii.
 Profesor Schaerer, dyrektor szpitala w Waldau, w Bernie, zainstalował atelier dla malarza Waltharda. Wkrótce Cesare Lambroso (autor, opublikowanego w 1882 r., „Geniuszu i Szaleństwa”, w którym analizuje powiązania między szalonymi, świętymi a geniuszami) w Turynie, dr Auguste Marie w Villejuif czy Ladame – prezes stowarzyszenia szwajcarskich lekarzy zakładów dla obłąkanych – w Bel Air utworzyli swoje kolekcje.
W 1900 r. w Bethlem Royal Hospital w Londynie odbyła się pierwsza wystawa prac chorych psychicznie. Pięć lat później, zakład dla obłąkanych w Villejuif otworzył swoje Muzeum Szaleństwa, po kolejnych 5 latach  - klinika w Bel Air otworzyła Muzeum Sztuki Chorych Psychicznie.
Zaczęły się pojawiać pierwsze teksty. W 1907 w Paryżu, pod pseudonimem Marcel Reja, dr Meunier – dawny uczeń dr Marie - opublikował „Sztukę Szalonych” (L'art chez les fous), w której wyróżnił trzy typy twórczości: dziecięca/dziecinna, ozdobna i symboliczna. Następnie jego kolega po fachu, Morgenthaler, z Waldau, poświęcił monografię, pewnemu zaskakującemu pacjentowi, Adolfowi Wölfli'emu – dziś ikonie art brut. Tą monografią zachwycał się poeta Reiner Maria Rilke, podkreślając, że przypadek Wolfli'ego pomaga odkryć, skąd się biorą pierwotne instynkty. 
Ten zachwyt podzielała cała grupa młodych niemieckich artystów. Jeden z nich - Paul Klee - wskazywał na potrzebę wyzwolenia się z kultury klasycznej. 
W 1920 r. w liście otwartym do posiadaczy rysunków chorych psychicznie, dyrektor kliniki w Heidelbergu wskazuje, że chciałby zgromadzi prace pacjentów. Głównym jednak aktorem tych wydarzeń zostaje lekarz Hans Prinzhorn – który został psychiatrą po tym jak do zakładu trafiła jego żona. W ciągu trzech lat udaje mu się stworzyć kolekcję liczącą 5000 dzieł stworzonych przez 450 pensjonariuszy szpitali niemieckich, austriackich, szwajcarskich, włoskich i francuskich, m.in. August Klett/Klotz, Karl Brendel/Genzel, Pranz Pohl/Buhler, Katherina Detzel. W 1922 r. Prinzhorn publikuje „Ekspresje szaleństwa” - dzieło, które wywarło ogromny wpływ na dadaistów i surrealistów. 

Pozostaje obłęd

Kiedy kolekcja powstała, opuścił szpital w Heidelbergu i zaczął wykładać na uniwersytecie. Jego wykładów przychodził wysłuchiwać Freud. Dziś Prinzhorn uważany jest za pioniera podejścia interdyscyplinarnego do psychiatrii i sztuki. Był lekarzem, który współpracował z takimi artystami jak Alfred Kubin, Paul Klee, Pablo Picasso i Max Ernst. Skąd te znajomości? Warto pamiętać, że Prinzhorn początkowo, między 1906 a 1909, studiował historię sztuki w Monachium. To tam spotykał się z późniejszymi artystami takiego formatu jak Kandynsky, który już wtedy negował sztukę akademicką, głosząc pochwałę twórczości Van Gogha i szukając inspiracji pomiędzy artystami ludowymi czy prymitywnymi. 

Psychiatrą chciał być, studiujący filozofię w Bonn, wspomniany Max Ernst (1891-1976). Chciał badać i opisywać twórczość szalonych, ale po przeczytaniu książki Prinzhorna, stwierdził, że w tym temacie nie ma nic więcej do powiedzenia, i rzucił studia, poświęcając się malarstwu. 

Podczas wystawy dadaistów w Kolonii to Ernst wpadł na pomysł połączenia ich dzieł z pracami chorych psychicznie, rysunkami dzieci, obiektami sztuki prymitywnej. 

W 1922 r. ofiaruje książkę Prinzhorna poecie francuskiemu Paulowi Eluardowi, który nie może się od niej oderwać. Ze swoimi przyjaciółmi – grupą surrealistów pasjonujących się wszelkimi formami sztuki wolnej, organizują seanse pracy automatycznej, poszukując form pisania i rysunku spontanicznego. Panowie próbują naprawdę wszystkiego: od hipnozy po narkotyki, wykorzystują wspomnienia snów, przypadkowych spotkań. Wszelkie środki, które pozwalają  przekroczyć granicę podświadomości są przez nich praktykowane. 


W 1924 r., kiedy już się pojawiła książka „L'art et folie” Jeana Vinchona – pisarz Andre Breton - który również miał krótki romans z psychiatrią – napisał swój „Pierwszy Manifest Surrealizmu”:


Pozostaje obłęd, jak trafnie ktoś powiedział: obłęd, który zamykają. Taki albo inny... W gruncie rzeczy każdy wie doskonale, że wariaci są internowani z powodu pewnych, nielicznych aktów pod względem prawnym nagannych i, gdyby nie to, ich wolność (to co z ich wolności dostrzegamy) nie byłaby kwestionowana. Gotów jestem przyznać, że w pewnej mierze są ofiarami własnej wyobraźni, mianowicie w tym sensie, że wyobraźnia pobudza ich do lekceważenia reguł, poza którymi rodzaj ludzki czuje się zagrożony, o czym wie każdy człowiek, bo każdy z oddzielna gorzko za tę wiedzę płaci. Ale głęboka obojętność, z jaką przyjmują wszelką krytykę pod swoim adresem jako też i nakładane na nich rozmaite kary, nasuwa domysł, że czerpią wielką pokrzepiającą siłę ze swojej wyobraźni; widocznie jest im na tyle dobrze ze swoim obłędem, aby ostatecznie pogodzić się z tym, że poza nimi nikt go nie ceni. I rzeczywiście halucynacje, iluzje i tak dalej - bywają niemałym źródłem rozkoszy. Doświadczają tego nawet najlepiej uregulowane konstytucje zmysłowe i jestem pewien, że mógłbym przez wiele wieczorów oswajać tę śliczną dłoń kobiecą, która pozwala sobie na ciekawe wybryki na ostatnich stronach Inteligencji Taine’a. Mógłbym spędzić życie na zachęcaniu wariatów do zwierzeń. Są to ludzie nieposzlakowanej uczciwości, których prostoduszność może się równać tylko z moją. Dla odkrycia Ameryki trzeba było, ażeby Kolumb wybrał się w drogę z kupą wariatów. I spójrzcie, jak to wariactwo wcieliło się w życie i trwa po dzień dzisiejszy".

Entuzjazm artystów, historyków i lekarzy jest tak duży, że zaczyna niepokoić konserwatystów. W Niemczech po dojściu do władzy faszystów, zmieniają się dyrektorzy niektórych zakładów dla chorych psychicznie. Carlo Schneider – przyszły dyrektor naukowy flagowego programu eksterminacji chorych psychicznie Akction EU, posadzony na stanowisko przez A. Hiltera – wkracza na scenę. 
Schneider pomógł zapewne zorganizować w 1937 r komisji kierowanej przez Adolfa Zieglera pod patronatem Goebbelsa potężną wystawę pod znamiennym tytułem „Sztuka Zdegenerowana”.

Plan był prosty. Pokazać „pseudoartystów”, którzy, wbrew nazistowskiej ideologii, nie prezentowali klasycznych wzorców piękna, ale obrazy "zniekształcone i zdeformowane", a więc podejrzane i "nie czyste rasowo". Wystawa była pokazywana w 9 miastach III Rzeszy (Niemcy i Austria). Składało się na nią 700 prac około setki artystów, t.j. Kandynsky, Max Ernst, Chagal, Klee czy Grosz lub Gaston Chaissac oraz twórców, których prace zgromadził Prinzhorn. To niewielki wycinek z ponad 17 tysięcy skonfiskowanych dzieł sztuki, z których większości została sprzedana za granicę lub zniszczona. 

Papa Brut 

Lata 1945 – 75 należą już do Jeana Dubuffet'a. To on wymyśla nazwę art brut, i to on gromadzi największą światową kolekcje tej sztuki, która po latach tułaczki, kłótni, przepychanek trafia do Lozanny. 
W 1948 roku z inspiracji Dubuffeta powstaje w Paryżu La Compagnie de l'Art Brut (Towarzystwo Art Brut), wspierana przez André Breton'a, Jean'a Paulhan'a, Charles'a Ratton'a Henri-Pierre'a Roche'a i Michela Tapie. Organizują pierwsze wystawy poświęcone w szczególności takim artystom jak: Adolf Wölfli, Aloise, Joaquim Vincens Gironella. W 1951 r. z Compagnie de l'Art Brut rezygnuje André Breton. W tym samym roku w wyniku różnych trudności kolekcja Art Brut zostaje "wyeksmitowana" z dotychczasowych pomieszczeń. Jean Dubuffet powierza ją artyście Alfonso Ossorio, który przechowuje ją w East Hampton, niedaleko Nowego Jorku. Na tym swoistym wygnaniu, liczący już 1200 dzieł 100 autorów, zbiór przebywa ponad dziesięć lat.
Po wielu latach i ciągłych przeciwnościach losu, pragnąc zapewnić swojej kolekcji stały byt, Jaen Dubuffet wpada na pomysł zinstytucjonalizowania kolekcji jako dobra publicznego i... w 1971 r. ofiaruje ją miastu Lozanna (Szwajcaria).  Kolekcja obejmuje już wtedy nieco ponad cztery tysiące dzieł (a dokładnie: 4100 dzieł 135 autorów + ok. 1200 prac tzw. drugorzędnych, o niższej wartości). Miasto decyduje się, aby pod potrzeby kolekcji i nowo tworzonego dla niej muzeum zaadaptować część XVIII-wiecznego zamku Beaulieu.

W 1975 r. Collection de l'Art Brut trafia do zaadaptowanego specjalnie dla niej zamku. W 1976 r. kolekcja ostaje otwarta dla publiczności. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz